Pożegnanie
No to spadam – tak zwykle kończył rozmowę telefoniczną. Karol Parno Gierliński - polski Cygan z grupy Sinti, rzeźbiarz, poeta, prozaik, tłumacz, działacz społeczny. Umarł 4 lutego w Nowym Mieście nad Pilicą.
Urodził się 12 marca 1938 roku w Poznaniu. Ojciec – Ludwik, był oficerem Wojska Polskiego, matka – Wacława, zajmowała się domem. Rodziców zamordowali podczas wojny Niemcy: ojca zastrzelili, matkę wywieźli do Auschwitz. Podczas transportu do obozu udało się jej podać synka młodej robotnicy kolejowej, która potem znalazła przy nim kartkę z adresem rodziny. Jak się okazało, robotnicą była Cyganka – Alfreda Markowska, słynna dziś ciocia Noncia. W podobny sposób jak Karola, uratowała przed śmiercią kilkadziesiąt dzieci – cygańskich, żydowskich i polskich. „Cygańską Sendlerową” w 2006 roku prezydent Lech Kaczyński odznaczył Krzyżem Komandorskim z Gwiazdą Orderu Odrodzenia Polski, a Karol podczas uroczystości odbywającej się w Pałacu Prezydenckim towarzyszył tej, która – jak mówił – urodziła go po raz drugi.
Karol Parno Gierliński obdarzony został przez łaskawego Stwórcę wieloma talentami. Skończywszy w 1957 roku technikum chemiczne, wędrował nadal w taborze i pracował jako kotlarz, co zawsze podkreślał z dumą, wspominając przy tym, że choć było to dla zdrowia szkodliwe, to jednak bardzo opłacalne zajęcie. Był pierwszym w Polsce – tworzącym przez ponad pięćdziesiąt lat – cygańskim rzeźbiarzem (studiował rzeźbę w PWSSP w Poznaniu pod kierunkiem profesora Jana Marii Jakuba). Potem był instruktorem zajęć plastycznych w wielu domach kultury, konserwował i odnawiał zabytki w wielkopolskich dworach i pałacach, budował dekoracje teatralne. Warto też wspomnieć, że za „pierwszej Solidarności” był przewodniczącym Komisji Zakładowej NSZZ Solidarność w Kombinacie PGR w Żydowie kolo Gniezna, gdzie pracował jako renowator zabytków. W stanie wojennym angażował się w działalność opozycyjną. Taki to Cygan…
Pod koniec lat sześćdziesiątych przystąpił do grupy literackiej „Wiry”, działającej przy Kole Młodych poznańskiego oddziału Związku Literatów Polskich. Swoje wiersze i prozę publikował przez lata w prasie i antologiach poezji, choć pierwszy tomik wierszy Karola (Xaratuno thuv – Odległy dym) ukazał się dopiero w 2001 roku. Wśród jego licznych talentów słuch poetycki należał do szczególnie wyostrzonych sposobów odbioru świata. Pojawia się w jego poezji wiele wątków, rzec by można, typowych dla cygańszczyzny, jeżeli więc spragniony dymu z ogniska, lasu i widoku tancerek czytelnik sięga po tom wierszy Karola – znajdzie to wszystko. Znajdzie też wiele więcej, ponieważ śmiałość tworzenia metafor, odwaga budowania obrazów, lekkość oglądu, dają niezwykle świeże doznania w obcowaniu z tą poezją. Jest też w jego wierszach mądrość i głębia spojrzenia na świat, w której odczytać można i niezwykłe skupienie, i lekką ironię, żarcik podszyty smutkiem, może nawet gorycz. Spory dystans do świata, ale i wyrozumiałą życzliwość, że jest jak jest…
Parno pisał po polsku, mówił, że traktuje język jak malarz paletę z farbami i skoro jego pierwszy język, jako język do niedawna w większości niepiśmiennych nomadów, nie wykształcił abstrakcyjnych pojęć, którymi można oddać złożoność poetyckiego świata, to on woli pisać po polsku – w języku, którym posługiwał się z niezrównaną elegancją.
Opisywał tradycyjne zawody cygańskie, opracowywał historię Sintów w Polsce, dokumentował fotograficznie stare romskie groby na polskich nekropoliach, tłumaczył na język romani komiksy, wreszcie w 2007 roku napisał pierwszy w Polsce cygański elementarz, który ukazał się w dwóch wersjach: dla dzieci z grup Polska Roma i Bergitka Roma. Na marginesie warto zaznaczyć, że publikacja elementarza stała się inspiracją do pierwszej w Polsce poważnej dyskusji na temat sposobu zapisu języka romani.
Ważną przygodą ostatnich lat życia Karola był film „Papusza” Joanny Kos-Krauze i Krzysztofa Krauzego. Pracował przy jego realizacji jako konsultant, uczył też języka romani i wprowadzał w cygański świat Zbigniewa Walerysia – aktora grającego Dionizego, męża Papuszy. Karol również pojawił się w „Papuszy” jako cygański sędzia - Śero Rom.
Rzeźby jego autorstwa eksponowane są w kilku muzeach w Polsce i Niemczech, ozdabiają kościoły i liczne prywatne kolekcje. W prywatnych rękach znajduje się większość jego obrazów, które sam traktował jako margines swojej aktywności twórczej.
Karol był człowiekiem… osobnym. Był Cyganem (nie, nie Romem, był Cyganem z grupy Sinti), ale umiał wygrażać palcem Śero Romowi – cygańskiemu „królowi”, jeśli trzeba było. Kochał Cyganów, bo byli swoi, ale widział, co złego dzieje się z nimi, jak pieniądze i wątpliwe przywileje niszczą cygańską honorność i więź. Bolał nad tym, może dlatego tak cieszył się tymi młodymi, uczącymi się.
Trudno Go opowiedzieć. To wszystko tylko migawki, które nie oddają jego niezwykłości. Był z generacji naszych ojców, a przecież miał w sobie młodzieńczość, której nam czasem już brakuje, miał w sobie wciąż – on, ocalony z Zagłady – ufność wobec człowieka, którą my tracimy z dnia na dzień. Był ufny jak dziecko. Bywało, że bezwzględnie wykorzystywali to ludzie, ale Karol łatwo wybaczał, może za łatwo, nawet tym, którzy go z rozmysłem skrzywdzili I jak dziecko ciekawy był świata, wciąż głodny wrażeń, spotkań z ludźmi, podróży. Miał też nadzwyczajną łatwość zawierania przyjaźni i czarowania ludzi. Od wybitnych i uznanych artystów po panie w sklepie za rogiem.
Poczucie humoru miał tak szczególne, że nawet podczas organizacji pogrzebu zafundował nam kilka psikusów. Pewnie jest zachwycony.
Chory, nie skarżył się, choć musiał już cierpieć. „Wiecie, znienacka dopadła mnie starość” – zdziwił się zeszłej zimy.
Zostawił po sobie rzeźby, wiersze, opowiadania. Słynne nalewki dla wyczekiwanych, ale i niezapowiedzianych gości. Drewno z kaktusa, które przywiózł mu do rzeźbienia ze Stanów syn Gerard. Zostawił zagruntowane płótno, leżące na stole pędzle, otwartą paczkę papierosów, niedopitą kawę. I rzeszę rozkochanych w nim ludzi. W tym nas oboje.
* * *
Zbyszek – filmowy Dyźko, obiecał, że powie Twój wiersz, Karolu, gdy będziemy Cię żegnali. Płakał, gdy dowiedział się, że odszedłeś. Płakałby też Krzysiek Krauze, gdyby nie wyprzedził Cię w drodze do nieba o kilka tygodni. Tylu ludzi płakało, nawet tacy, którzy znali Cię tylko z opowieści.
Cóż, Karolu, zostaną nam dni i noce przegadane i przemilczane z Tobą w zadymionym mieszkanku na Mokotowie, w Lipinach i w tylu miejscach, dokąd rzucał nas los podczas wspólnych podróży. Zostanie nam Twoja zapalniczka, scyzoryk, noworoczny długi spacer w zaśnieżonym lesie. I te niezwykłe opowieści, tak soczyste, że czasami łzy same tryskały ze śmiechu lub żałości. Nawet jeśli połowę z nich zmyśliłeś, to i tak wszystkie są warte, by je przechować. No to… Aha, Basia Weigl kupiła tusz, o który prosiłeś. Twoje psy i kot są pod dobrą opieką, choć musiałeś wiedzieć, że umrzeć – tego się nie robi kotu.
No to spadamy, Karolu, jakoś damy radę, ale… Jak mogłeś nam to zrobić?
Małgorzata Różycka
Jacek Milewski
Artykuł ukazał się w "Gazecie Stołecznej", dodatku do "Gazety Wyborczej" nr 41.8374 z dnia 19.02.1015