A może Graal?
Ciepły zapach piekarni. Sobota, dzień odpoczynku ludzi i maszyn. Kotły, już wymontowane, oczekują nadejścia chwili ognia i odnowienia. Na podwórku czekają gotowe, porąbane bukowe szczapy. Rdzawe plamy wyglądają jak brunatna mozaika.
Rozpalam ogień. Chwila ciszy, słychać tylko drwa strzelające w ogniu. Kwas, woda i piasek usuwają rdzę. Nad wszystkim unosi jak woalka, ostry gryzący w gardle i nozdrzach, rozkołysany obłok. Zielonosrebrnymi kryształkami sproszkowanej cyny posypuję wilgotną powierzchnię. Pod wpływem temperatury wnętrze kotła brunatnieje, po chwili pojawiają się rosnące i spływające jak łzy, krople płynnej cyny. Spieszę się, zrzucam kocioł z ognia, pakułami rozprowadzam płynny metal. I już!
Lubię patrzeć na lustrzany połysk wnętrza pobielonych kotłów. Cieszy mnie ich przeistoczenie.
A te dwa, mówi piekarz, wskazując ręką, były w obozowej piekarni w Oświęcimiu, w nich urabiali ciasto na chleb.
Poczułem się jak bluźnierca, obrazoburca. Oto ja cynowałem naczynia z których spożywali kęs chleba, być może w godzinie swej Ostatniej Wieczerzy!
Z pietyzmem zamontowałem kotły. To przecież jakbym dotykał przedmiotów, uświęconych dłońmi Męczenników,
Powiedzą, że w Grodzisku też cynowałem kotły. A dla tych co opadali sadzami na oświęcimskie pola... I jeszcze dla... To jakoby Graal..